sobota, 9 czerwca 2012

Jak to przeszłam na dietę...


Na diecie wylądowałam przypadkiem. To znaczy, wiedziałam, że powinnam się odchudzać, zaczynałam już przypominać hipopotama. 
Ale nie miałam ani zapału, ani motywacji. A bez motywacji, to niestety o efekty trudno. 
I pewnego majowego dnia taką 'odwróconą' motywację zafundował mi kolega z pracy. 
Jakoś tak zaczęliśmy rozmawiać i wyszło na to, że jest on na diecie. 
Mówię: "-To opowiedz mi dokładnie o tej diecie". 
Kolega spojrzał na mnie z namysłem i odpowiedział: "-Ale to tylko dla osób o silnej woli."
O żesz ty, pomyślałam, to innymi słowy uważasz mnie za osobę o słabej woli... Ale nie powiedziałam nic. Wysłuchałam szczegółów, którymi raczył się podzielić, uzupełniłam wiedzę artykułami z sieci i odczekałam.
Odczekałam z dwóch powodów. 
Po pierwsze, może małostkowo, ale szkoda mi było jedzenia za kilkadziesiąt funtów, więc postanowiłam je najpierw wykończyć. 
Po drugie, akurat miałam się przeprowadzać, więc logicznie było zacząć zmianę w odżywianiu razem ze zmianą mieszkania. 
I tak jestem sobie na diecie. 
Cel: "zgubić" 34% wyjściowej masy ciała. W ciągu dwóch tygodni zgubiłam 3%, więc jeszcze 31% przede mną. 


7 komentarzy:

  1. Jednym słowem ładnie Ciebie podpuścił :-)))
    3% to nawet bardzo dobry wynik...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I nawet jeszcze nie wie że mnie wrobił w dietę :-)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Nisko węglodowanowa, ale trochę bardziej restrykcyjna od Atkinsa. Restrykcje dotyczą głównie ilości kalorii, do tysiąca dziennie, z zamiarem zredukowania do ośmiuset za miesiąc lub półtora.
      Więcej w następnym poście.

      Usuń
    2. No to czekam, bo jestem potrzebująca - hipopotam właśnie!

      Usuń
  3. cokolwiek robisz, na pewno wiesz, co robisz, życzę więc powodzenia i wytrwałości.

    OdpowiedzUsuń

oops...