Na diecie wylądowałam przypadkiem. To znaczy, wiedziałam, że powinnam się odchudzać, zaczynałam już przypominać hipopotama.Ale nie miałam ani zapału, ani motywacji. A bez motywacji, to niestety o efekty trudno.I pewnego majowego dnia taką 'odwróconą' motywację zafundował mi kolega z pracy.Jakoś tak zaczęliśmy rozmawiać i wyszło na to, że jest on na diecie.Mówię: "-To opowiedz mi dokładnie o tej diecie".Kolega spojrzał na mnie z namysłem i odpowiedział: "-Ale to tylko dla osób o silnej woli."O żesz ty, pomyślałam, to innymi słowy uważasz mnie za osobę o słabej woli... Ale nie powiedziałam nic. Wysłuchałam szczegółów, którymi raczył się podzielić, uzupełniłam wiedzę artykułami z sieci i odczekałam.Odczekałam z dwóch powodów.Po pierwsze, może małostkowo, ale szkoda mi było jedzenia za kilkadziesiąt funtów, więc postanowiłam je najpierw wykończyć.Po drugie, akurat miałam się przeprowadzać, więc logicznie było zacząć zmianę w odżywianiu razem ze zmianą mieszkania.I tak jestem sobie na diecie.Cel: "zgubić" 34% wyjściowej masy ciała. W ciągu dwóch tygodni zgubiłam 3%, więc jeszcze 31% przede mną.
sobota, 9 czerwca 2012
Jak to przeszłam na dietę...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jednym słowem ładnie Ciebie podpuścił :-)))
OdpowiedzUsuń3% to nawet bardzo dobry wynik...
I nawet jeszcze nie wie że mnie wrobił w dietę :-)
UsuńA co to za dieta? Mów;-)
OdpowiedzUsuńNisko węglodowanowa, ale trochę bardziej restrykcyjna od Atkinsa. Restrykcje dotyczą głównie ilości kalorii, do tysiąca dziennie, z zamiarem zredukowania do ośmiuset za miesiąc lub półtora.
UsuńWięcej w następnym poście.
No to czekam, bo jestem potrzebująca - hipopotam właśnie!
Usuńcokolwiek robisz, na pewno wiesz, co robisz, życzę więc powodzenia i wytrwałości.
OdpowiedzUsuńDziękuję
Usuń