czwartek, 12 września 2013

Postanowienie Nienoworoczne

No bo nie tylko w Nowy Rok można przecież robić różnego rodzaju postanowienia :-)

Otóż postanawiłam dzisiaj, że w ramach utrzymywania sylwetki biorę rozwód z windami i schodami ruchomymi jeżeli jest alternatywa w postaci schodów tradycyjnych.
Taki mały kroczek ku poprawie zdrowia :-)


Ciekawe, jak długo wytrzymam ;-)

piątek, 14 czerwca 2013

wirus

zawirusowało mi emaila, tego na Yahoo, połączonego z blogiem (to z niego wysyłam posty, jeżeli piszę je na telefonie).
wysłało mi emaile do wszystkich osób w książce adresowej, a ponadto wysłało post na bloga :-)
szczerze mówiąc, to dzięki temu zorientowałam się, że coś jest nie tak, bo inaczej maila pewnie sprawdziłabym dopiero w weekend :-)
no cóż, hasło zmienione, mam nadzieję że będzie skuteczniejsze niż poprzednie, które, było moją data urodzenia :-(
wiem, powinnam się wstydzić za wybranie takiego głupiego hasła :-(

wtorek, 21 maja 2013

Huevos Rancheros - Jaja Ranczera


Natrafiłam jakiś czas temu w sieci na rewelacyjny przepis. Na początku wydał mi się wprawdzie trochę dziwny i niechlujny (w tym sensie, że trudno go ładnie i elegancko podać na talerzu, a składniki tworzą totalny misz-masz)
, ale postanowiłam spróbować:-) 
Przepis jest z kuchni meksykańskiej,  danie jest bardzo sycące. Przepis, który podam, nie jest oryginalny, ale trochę zmodyfikowany przeze mnie :-)
Składniki na 2 (albo i 3 porcje):
Cukinia
Papryka, 
Mała puszka czerwonej fasoli,
Puszka posiekanych pomidorów,
Zmiażdżony duży ząbek czosnku,
Pasta chilli,
Przyprawy,
Kilka tortilli, 
3 jajka

Sposób przyrządzania: 
Na patelni podsmażyć posiekaną w grube ćwierćplasterki cukinię i paprykę posiekaną na małe kawałki, można posypać rosołkiem czy inną wegetą :-)
Jak już się podsmaży, to dodajemy odsączoną i opłukaną fasolę, pastę chilli, czosnek, mieszamy chwilę i zalewamy pomidorami z puszki. 
Pozwalamy pogotować się kilka minut, a następnie zmniejszamy gaz i wbijamy jajka. Solimy, ale NIE MIESZAMY. Czekamy aż zrobią się normalne sadzone. By przyspieszyć ów proces możemy przykryć pokrywką. 
Kiedy jajka są gotowe, wykładamy na uprzednio rozgrzane tortille, starając się nie uszkodzoć jajek. Danie podczas przygotowania wygląda tak:

A podane na talerzu tak: (wersja dla baby i dla faceta). Ale nawet facet, który na codzień rozprawia się z połówką kurczaka miał problemy, takie to sycące ;-)
 
Pycha!

piątek, 10 maja 2013

lekcja angielskiego z heavy metalem w tle czyli jak przygotować ucznia do egzaminu.

Przygotowuję do egzaminu kobitkę. Niestety, jest problem: mówi ona tak cicho, że egzaminator obleje ją tylko za to, nawet jakby mówiła po angielsku lepiej niż królowa. Dlatego podczas lekcji siedzimy daleko od siebie, a pomiędzy nami leży telefon z Metallicą, Megadeth czy Black Sabbath na fula. Samina musi mówić tak głośno, bym ją słyszała. Musi się też cały czas na mnie patrzeć, by widzieć kiedy do niej mówię i próbować czytać z ruchu warg. W ten sposób ćwiczymy dwie rzeczy: nawiązywanie i utrzymywanie kontaktu wzrokowego oraz głośne mówienie.
Zauważyłam, że inni nauczyciele nie zwracali na to uwagi na mowę, głośność, posturę, sposób wchodzenia do sali i witania się z egzaminatorem. Zdawalność mieli średnią.
Ja poświęcałam część każdej lekcji na sposób bycia i moim uczniom i uczennicom było jakoś łatwiej.
Po pierwsze: wchodź do sali śmiało, z uśmiechem, nie zapomnij się przywitać czy nawet zagaić o pogodzie czy jakiejś innej dupereli; w końcu najważniejsze to wywrzeć dobre pierwsze wrażenie.
Po drugie: mów głośno i wyraźnie, tak by egzaminator słyszał Cię z najdalszego końca sali. nigdy nie przerywaj zdania w połowie, albo nie ściszaj głosu w połowie wypowiedzi, bo nale straciłaś/eś pewność siebie. Lepiej powiedzieć coś głupiego głośno i wyraźnie niż nie powiedzieć wcale; w najgorszym wypadku nie dostaniesz punktu za treść, ale na pewno wleci coś za użyte słownictwo czy gramatykę :-)
Po trzecie: siedź prosto, całą pupą na krześle, a nie na jego krawędzi, bo sprawiasz wrażenie jakbyś przepraszał/a za to że żyjesz i oddychasz. Nawiązuj i utrzymuj kontakt wzrokowy. Nie patrz w sufit, podłogę czy własne paznokcie, tylko na osobę, do której mówisz lub która mówi do Ciebie.
Po czwarte: ręce trzymaj z dala od własnej twarzy. Nie podpieraj brody, ani nie zasłaniaj ust dłonią - to tylko utrudnia słyszenie i rozumienie tego co mówisz, a błąd leży po Twojej stronie, więc na Twoją niekorzyść zostanie oceniony.
Po piąte: jeżeli czegoś nie usłyszałaś bądź nie zrozumiałaś/eś - poproś o powtórzenie lub wyjaśnienie; większość poleceń może być powtórzona a nawet sparafrazowana przez egzaminatora.
Może to głupie rady i wydawać się mogą oczywiste, ale większość osób wchodzących na egzamin nawet nie wie, że popełnia jeden lub więcej z tych błędów.
To autentycznie działa: po pierwsze trenowanie wejścia do sali egzaminacyjnej, brzmi głupio, ale jak taki jeden czy druga weszli do sali lekcyjnej osobno, przywitali się i z uśmiechem zagaili o pogodzie po kilkanaście razy, to po jakimś czasie im się to utrwalało i wiem, że byli to w stanie odtworzyć w warunkach egzaminacyjnych.
Także ciągłe zwracanie uwagi w stylu: "nie garb się", "patrz na mnie", oraz naśladowanie kiedy przykrywali ręką usta - to działa.
Innymi słowy - nauczyciel czasem musi być upierdliwy, żeby osiągnąć jakieś wymierne efekty:-)


  • a tak na marginesie dodam: niestety, w mojej firmie nie liczy się by ucznia nauczyć, ale by go 'zdać', stąd ta egzaminacyjna paranoja:-(

czwartek, 2 maja 2013

Stary ale jary :-)

Weterynarz skreślił Geralta już na jesieni, chciał Go już usypiać. Przez zimę Geralt jednak jakoś przebidował, miał raz ściąganą wodę z płucek, tabletki przemycane w specjalnie przywożonych przeze mnie z Anglii kocich jogurcikach. Schudł przeraźliwie, z ciężkiego jak diabli kocura zrobił się szkielecik obciągnięty skórą. Na Wielkanoc, wet potwierdził smutną diagnozę, powiedział, że to kwestia tygodni, może miesięcy.
Ale, kto wie... Mała zadziorna duszyczka siedzi w tym Paskudzie :-) już jakiś tydzień czy dwa temu mama raportowała, że przytył, że żywszy jakiś. A dziś...
Dzisiaj pękam z dumy! Mój koci emeryt upolował dzisiaj mysz!
Nie pytajcie skąd mysz w mieszkaniu, pewnie wlazła podczas mycia okien, lub wietrzenia, bo Geralt już przecież nie wychodzi.
Mama nie podziela mojego entuzjazmu, bo musiała sprzątać truchełko, ale po namyśle przyznała mi rację, że lepsza mysz martwa, niż żywa biegająca po domu:-)
Tak więc Geralt pokazał na co go stać i że jeszcze nie należy go opłakiwać:-)

środa, 1 maja 2013

Luz - blues

Miałam dzisiaj zrobić wystawny obiad: upiec skrzydełka na ostro-słodko, zrobić surówkę z pora z kukurydzą, zrobić tort galaretkowy, kupić roladę lodową... Miał być prezent: kilka drobiazgów w ulubionym niebieskim kolorze A.
Ale nie ma :-) jest za to luz - blues. Mam czas dla siebie. A Obiekt Westchnień może tylko żałować, że przegiął właśnie kilka dni przed urodzinami, a nie po :-)
Nie ma to jak relaks i świadomość, że zaczyna się powoli odzyskiwać własne życie :-)
Tylko na co mi kolejny kubeczek, jeszcze na domiar złego niebieski ...

wtorek, 30 kwietnia 2013

muzycznie... o uczuciach...

wiem, żałosne,
...ale mniej więcej tak się czułam przez ostatnie kilka miesięcy:



wszyscy mi mówili, że jestem idiotka, że stać mnie na więcej, że facet na mnie nie zasługuje. nie docierało.
aż kilka bardzo niesympatycznych zagrywek ze strony A. otworzyło mi oczy. Do tej pory dawałam sobą manipulować, jak kukiełka. ale i ja mam pewne granice. by opisać to Jego ulubionym językiem fizyki, nastąpiło zmęczenie materiału i struna pękła.  
powoli mi przechodzi i tak się czuję teraz:


to jeszcze nie koniec zmagań, ale chyba jestem na dobrej drodze, by wygrać tę bitwę, bo książę, przy bliższym poznaniu bardzo, ale to bardzo stracił... i z każdym dniem jest coraz mniej ciekawie...
powoli nabieram do tego wszystkiego dystansu, a może niedługo zacznę się z tego śmiać, ale na razie jeszcze słucham głupich sentymentalnych piosenek ;-)

szkoda mi trochę straconego czasu, energii, wysiłku... ale będę się uczyć na błędach. 

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

10 Godzin

Przestałam chudnąć. Nic zresztą dziwnego, bo jem jak prosię -słodycze, lody, czipsy, czekolada.
Za to fajny jest fakt, że mimo tego nadal nie tyję:-)
No bo jednak nadal jestem na diecie. Zupełnie innego rodzaju i trudno nazwać to dietą, ale zawsze. No i chyba działa :-)
Ale po kolei.
Jak zeszłam z Atkinsa (bo to niezdrowe na dłużej niż trzy miesiące) to musiałam zastąpić to czymś innym.
Na początek zaczęłam jeść owsianki na śniadanie, co rano. Mała porcja owsianki zapewniała mi sytość na około pięć - sześć godzin. Ale ile można jeść owsianki? Mi znudziło się po dwóch miesiącach (chociaż jeden z moich współlokatorów je owsianki co dzień, odkąd się wprowadziłam, ale to nudny, stary kawaler, więc może pasują mu nudne śniadania)
Ale ja owsianek miałam dosyć definitywnie, trzeba więc było pomyśleć o czymś innym. I tak uruchomiło mi się kombinowanie i przypomniało mi się, że znalazłam kiedyś w sieci artykuł (niestety, tak dawno temu, że nie pamiętam gdzie i dlatego nie mogę podlinkować), w którym autor opisywał wyniki eksperymentu pokarmowego na szczurach.
Otóż podzielono gryzonie na dwie grupy: jedna miała dostęp do karmy całą dobę, druga tylko osiem czy dziesięć godzin na dobę. Co ważne, jedzenia nie limitowano, ani nie modyfikowano kalorycznie w żaden sposób. Szczury w grupie pierwszej roztyły się, a te w drugiej pozostały szczupłe.
Ja wiem, że nie ma w tym żadnej Ameryki -sporo diet zaleca zjedzenie ostatniego posiłku przed, dajmy na to, osiemnastą, co, pomiędzy kolacją a śniadaniem następnego ranka daje sporą przerwę.
Mój problem polegał niestety na tym, że jestem nocnym markiem i w okolicy godziny jedenastej-dwunastej włącza mi się straszne ssanie. Na głodno nie usnę, prędzej kogoś zabiję.
Jednak te badania wykazywały jasno, że pora dnia, w której się jada, nie ma aż takiego znaczenia!
I kiedy zastanawiałam się, co tu zrobić, żeby na wadze nie przybrać, przypomniałam sobie właśnie ten artykuł. Trybiki w mózgownicy popracowały i doszłam do następującego wniosku: rezygnuję ze śniadań :-)
W ten sposób, dość rygorystycznie zresztą, przestrzegam jedzenia pomiędzy pierwszą po południu i jedenastą w nocy. Czasem oczywiście zdarzą się odstępstwa, na przykład ktoś poczęstuje mnie czymś smacznym około północy :-)
I tak sobie funkcjonuję, jedząc około pierwszej, szóstej i po dziesiątej :-)
Nie odmawiam sobie w zasadzie niczego: posiłki smażone, pełne węglowodanów, słodycze, lody.
Wiem, zaraz ktoś mnie zakrzyczy, że niezdrowo, że śniadanie być musi.
Ale pomyślcie w ten sposób:
Jem tak od stycznia, w ten sposób straciłam jeszcze kilka kilo.
Ja fizycznie nie dam rady nie jeść wieczorem, po prostu MUSZĘ coś przekąsić przed snem.
Teraz już wprawdzie nie chudnę, za dużo słodyczy, ale i nie tyję. No i nie muszę mojego dziennego zapotrzebowania kalorycznego rozciągać na czternaście do osiemnastu godzin, tylko na osiem do dziesięciu (sypiam około pięć, może sześć godzin na dobę).
Przyznam się, że zarzuciłam ćwiczenia, najpierw lenistwo, potem drobna kontuzja ( biegnąc z górki, w pantoflach na obcasiku, przy pełnej prędkości, poleciałam na mor... to znaczy twarz, rozwalając sobie obydwa kolana i łokieć). Powoli się goję, kolana już mnie nie bolą, ręka jeszcze trochę. Jak się trochę ociepli (tu w Yorkshire mamy zabójcze temperatury rzędu ośmiu - dziesięciu stopni Celsjusza. W porywach do dwunastu, ale za to wiatr tak silny, że urywa głowę) to zacznę chodzić na spacery. I może wreszcie dokończę te kilka postów o okolicznych atrakcjach, które zaczęłam w zeszłym roku ;-)
A brak aktywności fizycznej to jeszcze jeden powód, by ograniczyć ilość spożywanych kalorii :-(
A na koniec kolejne zdjęcie motywacyjne: ja w spodniach sprzed roku :-)



poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Konkurs u Jasnej :-)

Rozśmieszył mnie konkurs u Jasnej. Nie żeby sam w sobie był śmiesany czy coś. Nie mam bynajmniej na myśli niczego złego.
Rozśmiesza mnie ocena szans mojego własnego Paskuda w wyżej wymienionym konkursie.
Przyjaźń między kotami? Geralt najchętniej rozszarpałby gardziołka wszystkich okolicznych kotów, co by tylko który nie ośmielił się do nas zagadać :-)
Oto filmik ilustrujący uczucia jakimi Geralt darzy inne koty:
Filmik został zrobiony na Wielkanoc tego roku. Po zachowaniu Geralta na tym filmiku nie widać, że jest już mu coraz bliżej do kociego raju. widać całą furię i złość, bo wredny to on czasem potrafi być:-)
Drugi kot wlazł na balkon po drabince Geralta. Musiałam ją podnieść, bo ciągle wracał, a chore serduszko i płucka nie wytrzymywały kolejnych ataków histerii i bałam się że mi kot padnie w pół wrzasku :-(
Takze, wszystkim oglądającym oznajmiam, że NIE zgłaszam Geralta do udziału w konkursie u Jasnej. Za to zamierzam kibicować wszystkim zgłoszonym kotom :-)

środa, 13 lutego 2013

Znajdź Różnicę :-)

Kropka.

Życzę Ci, A., żebyś się kiedyś zakochał tak jak ja w Tobie. Żeby dała Ci złudzenie bycia kochanym, potrzebnym i nadzieję na coś wspaniałego.
I żeby Ona, kimkolwiek by nie była, potraktowała Cię potem tak jak Ty mnie.
...
Wiem, to podłe, życzyć źle komukolwiek, ale z tego co wiem, jak do tej pory to A. był zawsze stroną rzucającą, więc nie wie jak czuje się osoba porzucona. Może to właśnie by mu się przydało...

Przepraszam za przerwę na blogu. Ale nie mam siły ani energii na nic.
Dietę trzymam, dużo ćwiczę. Więcej płaczę, ale tak, żeby nikt nie widział.
Najgorsze jest to, że nie jestem w stanie znienawidzieć, czy choćby znielubieć A.
Zaczynam za to nienawidzić siebie samą.
Za to że jestem taka słaba i że byłam aż tak głupia.
Że dałam się aż tak zmanipulować.
Że się zakochałam...

Najgorsze jest to, że nie mam żadnej odporności i wogóle sobie nie radzę z sytuacją.
Większość osób przeżywa pierwszą, głupią miłość mając lat 15, może 16, a nie 38 i w moim wieku martwi się raczej o dzieci, a nie o zakochanie.
Dlatego jeżeli czasem napiszę coś dziecinnego lub niedojrzałego to przepraszam.
Mamie nie mogę się żalić - za bardzo się denerwuje. Przyjaciele są w Polsce i kontakt z nimi jest utrudniony.
Zostaje blog i blogowicze.
Trzymajcie za mnie kciuki i życzcie ozdrowienia i powrotu rozsądku.
I żeby nigdy więcej tak nie zgłupieć ;-)

wtorek, 8 stycznia 2013

fajerwerki

Jako dzieciak lubiłam fajerwerki... taki fajny huk i te kolory...
Nazwijcie mnie skąpiradłem, ale przestałam fajerwerki lubić mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zorientowałam się ile one kosztują... Toż przecież logiczniej wydać na nową kieckę, torebkę czy nową książkę.
Później sąsiedzi wzięli sobie psa. Fredzio, na oko mieszaniec pudla i jamnika i pewnie czegoś tam jeszcze, umierał co roku słysząc wystrzały.
Potężny wilczur kuzynów, Trop, przeżywał śylwestra przytulony do swojej pani, trzęsąc się jak osika.
Kolejny pies sąsiadów, Rawana, chowała się w łazience, w wannie, nafaszerowana różnymi prochami.
Geralt - pierwszy rok siedział wlepiony w szybę, zapatrzony i zafascynowany feeria kolorów, ale od kolejnego roku zachowywał się już jak typowy zwierzak: wtulony w buty na dnie szafy.
Te wszystkie opisane wyżej zwierzęta miały pomoc i wsparcie ze strony właścicieli.
A co ze zwierzętami bezdomnymi?
Przecież one też się boją, też drżą ze strachu słysząc huk, a na dodatek siedzą same, głodne i zziębnięte.
Pomyślałam o tym w tym roku, gdy przed Sylwestrem robiłam zakupy w Biedronce, a w oczy rzuciło mi się stoisko z petardami. Wiedziałam, że to drogi interes, ale że aż tak - to nie zdawałam sobie sprawy. I tak w tym roku jakoś pomyślałam, nie o butach, ani torebkach ale o zwierzakach:
"Przecież za jedną dużą petardę można by było kupić kilka worków suchej karmy i rozsypać to po osiedlach."
Za tą pierwszą myślą przyszły następne: można by te bezdomne koty podleczyć, wybudować im domki, wysterylizować/wykastrować. Gdyby zamiast wydać trzy stówy na jakąś rakietę i kilkanaście sekund huku i kolorowych wystrzału, wydać je na wspomożenie zwierzaków, które same sbie przecież pomóc nie mogą. A one przecież odwdzięczyłyby się, choćby zmniejszeniem populacji szczurów i myszy na naszych osiedlach.
W tym roku pomyślałam o tym za późno, bo w Sylwestra, ale może warto by coś zrobić, jakoś rozpropagować pomysł, i namówić ludzi do patrzenia na te nasze i nie-nasze biedne zwierzaki.
To co wybierzemy na zakupach za rok:

 Bo ja już wiem...

oops...