Przestałam chudnąć. Nic zresztą dziwnego, bo jem jak prosię -słodycze, lody, czipsy, czekolada.
Za to fajny jest fakt, że mimo tego nadal nie tyję:-)
No bo jednak nadal jestem na diecie. Zupełnie innego rodzaju i trudno nazwać to dietą, ale zawsze. No i chyba działa :-)
Ale po kolei.
Jak zeszłam z Atkinsa (bo to niezdrowe na dłużej niż trzy miesiące) to musiałam zastąpić to czymś innym.
Na początek zaczęłam jeść owsianki na śniadanie, co rano. Mała porcja owsianki zapewniała mi sytość na około pięć - sześć godzin. Ale ile można jeść owsianki? Mi znudziło się po dwóch miesiącach (chociaż jeden z moich współlokatorów je owsianki co dzień, odkąd się wprowadziłam, ale to nudny, stary kawaler, więc może pasują mu nudne śniadania)
Ale ja owsianek miałam dosyć definitywnie, trzeba więc było pomyśleć o czymś innym. I tak uruchomiło mi się kombinowanie i przypomniało mi się, że znalazłam kiedyś w sieci artykuł (niestety, tak dawno temu, że nie pamiętam gdzie i dlatego nie mogę podlinkować), w którym autor opisywał wyniki eksperymentu pokarmowego na szczurach.
Otóż podzielono gryzonie na dwie grupy: jedna miała dostęp do karmy całą dobę, druga tylko osiem czy dziesięć godzin na dobę. Co ważne, jedzenia nie limitowano, ani nie modyfikowano kalorycznie w żaden sposób. Szczury w grupie pierwszej roztyły się, a te w drugiej pozostały szczupłe.
Ja wiem, że nie ma w tym żadnej Ameryki -sporo diet zaleca zjedzenie ostatniego posiłku przed, dajmy na to, osiemnastą, co, pomiędzy kolacją a śniadaniem następnego ranka daje sporą przerwę.
Mój problem polegał niestety na tym, że jestem nocnym markiem i w okolicy godziny jedenastej-dwunastej włącza mi się straszne ssanie. Na głodno nie usnę, prędzej kogoś zabiję.
Jednak te badania wykazywały jasno, że pora dnia, w której się jada, nie ma aż takiego znaczenia!
I kiedy zastanawiałam się, co tu zrobić, żeby na wadze nie przybrać, przypomniałam sobie właśnie ten artykuł. Trybiki w mózgownicy popracowały i doszłam do następującego wniosku: rezygnuję ze śniadań :-)
W ten sposób, dość rygorystycznie zresztą, przestrzegam jedzenia pomiędzy pierwszą po południu i jedenastą w nocy. Czasem oczywiście zdarzą się odstępstwa, na przykład ktoś poczęstuje mnie czymś smacznym około północy :-)
I tak sobie funkcjonuję, jedząc około pierwszej, szóstej i po dziesiątej :-)
Nie odmawiam sobie w zasadzie niczego: posiłki smażone, pełne węglowodanów, słodycze, lody.
Wiem, zaraz ktoś mnie zakrzyczy, że niezdrowo, że śniadanie być musi.
Ale pomyślcie w ten sposób:
Jem tak od stycznia, w ten sposób straciłam jeszcze kilka kilo.
Ja fizycznie nie dam rady nie jeść wieczorem, po prostu MUSZĘ coś przekąsić przed snem.
Teraz już wprawdzie nie chudnę, za dużo słodyczy, ale i nie tyję. No i nie muszę mojego dziennego zapotrzebowania kalorycznego rozciągać na czternaście do osiemnastu godzin, tylko na osiem do dziesięciu (sypiam około pięć, może sześć godzin na dobę).
Przyznam się, że zarzuciłam ćwiczenia, najpierw lenistwo, potem drobna kontuzja ( biegnąc z górki, w pantoflach na obcasiku, przy pełnej prędkości, poleciałam na mor... to znaczy twarz, rozwalając sobie obydwa kolana i łokieć). Powoli się goję, kolana już mnie nie bolą, ręka jeszcze trochę. Jak się trochę ociepli (tu w Yorkshire mamy zabójcze temperatury rzędu ośmiu - dziesięciu stopni Celsjusza. W porywach do dwunastu, ale za to wiatr tak silny, że urywa głowę) to zacznę chodzić na spacery. I może wreszcie dokończę te kilka postów o okolicznych atrakcjach, które zaczęłam w zeszłym roku ;-)
A brak aktywności fizycznej to jeszcze jeden powód, by ograniczyć ilość spożywanych kalorii :-(
A na koniec kolejne zdjęcie motywacyjne: ja w spodniach sprzed roku :-)
No no no różnica znaczna ...
OdpowiedzUsuńTo jednak warto powalczyć.
Widzę ,że każdy wypracowuje swoje metody :-)))
jakoś trzeba dawać sobie radę. prawie codziennie staję co rano na wadze, ze strachem, że będzie za dużo, chyba wpadłam w paranoję :-)
UsuńMałgosiu, te spodnie robią wrażenie! Gratulacje, jesteś już bardzo szczupła! Jeśli ta Twoja metoda jest skuteczna, to wydaje się bardzo przyjazna, bo skoro można jeść wszystko przez te 8 godzin dziennie, to żyć, nie umierać...
OdpowiedzUsuńno serio, wczoraj zjadłam porcję lodów i cztery ptasie mleczka i trzy kawałki czekolady i do tego dwie miseczki makaronu z klopsikami w sosie serowym. i ćwierć bagietki. no a przedtem jeszcze uczciwe śniadanie było :-) takie śniadanie na około czterysta kalorii:-)
Usuńwięc autentycznie uczciwe, a nie jakieś tam oszukane :-)
też bym była uszczęśliwiona mając takie efekty! ważę 63 kg i odejmuję sobie od gęby nie tylko słodycze, ale również ziemniaki i pieczywo, o tłuszczu nie wspomnę, i nie chudnę ani grama, szlag!
OdpowiedzUsuń63? i Ty jeszcze chcesz chudnąć? z kości na ości, czy co? w tej chwili ważę o PIĘTNASCIE kilo więcej od Ciebie i jestem w zasadzie szczęśliwa, bo jest to moja najmniejsza waga od bodajże szóstej klasy podstawówki. No jeszcze nie napisałaś przy jakim to wzroście, bo ja przy moich 172 centymetrach powinnam w zasadzie ważyć tyle co Ty teraz, może dwa czy trzy kilo więcej. ale jeżeli jeszcze chcesz chudnąć, to musisz po prostu eksperymentować z dietami, zobaczyć, która podziała na Twój organizm. Ja w swoim czasie chwaliłam sobie Weight Watchers, ale po odstawieniu diety przytyłam w kilka miesięcy :-(
OdpowiedzUsuńo widzisz, a ja mała jestem, 165 cm i najlepiej się czuję gdy ważę 55 ale odkąd rzuciłam palenie to mi się ta waga tak waha, szlag!
Usuńale jak rzuciłaś palenie, to i tak jesteś bohaterką :-)
UsuńJuż dawno miałam Ci to powiedzieć (napisać), bo już od Już od jakiegoś czasu podglądam Twojego bloga. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, co osiągnęłaś!
OdpowiedzUsuńJa za bardzo kocham jeść (szczególnie fast foody), by móc ograniczyć kalorie i za bardzo jestem leniwa, by wyskakać/wypocić nadmiar ciałka. Cóż, pozostaje mi tylko pokochać się taką jaką jestem:)
Pozdrawiam
fajnie, że masz optymizm i lubisz się taka jaka jesteś; tego Ci zazdroszczę, bo ja właśnie z polubieniem siebie mam problemy :-(
UsuńTylko sobie wmawiam tę samoakceeptację:-D
OdpowiedzUsuń